Latarnik – streszczenie

Latarnik – streszczenie szczegółowe

Na początku noweli znajduje się informacja, że fabuła oparta jest na prawdziwym wydarzeniu, które opisane zostało przez Juliana Horaina w jednym z jego listów z Ameryki. Akcja toczy się w II połowie XIX wieku, zaś w retrospekcji przywołane są wydarzenia od roku 1830, czyli od powstania listopadowego. Miejscem akcji jest Aspinwall w Panamie, gdzie na niewielkiej skalistej wysepce znajduje się latarnia morska. Konsul Stanów Zjednoczonych, pan Izaak Falconbridge, pilnie poszukiwał na posadę latarnika osoby odpowiedzialnej, sumiennej i niebojącej się samotnego życia. Poprzedni latarnik przepadł bez wieści, prawdopodobnie zmyty ze skały przez silne fale, zaś chętnych do życia na malutkiej wyspie nie było wielu. Praca nie była łatwa – wymagała przede wszystkim odporności na samotność – oprócz codziennej dostawy żywności i wody latarnik musiał przebywać sam. By odczytywać zapisy barometru i według nich wywieszać flagi, a także włączać światło na noc, musiał pokonywać ponad czterysta schodów wieży kilka razy w ciągu dnia, a samą wysepkę mógł opuszczać tylko w niedzielę. 

Tym większym zaskoczeniem było zgłoszenie się do pracy jeszcze tego samego Skawińskiego, około siedemdziesięcioletniego lub nieco starszego, ale nadal silnego i sprawnego mężczyzny o postawie żołnierskiej. Miał całkiem białe włosy i opaloną skórę, ale niebieskie oczy zdradzały, że nie pochodzi z Południa. W rozmowie z panem Falconbridgem powiedział, że jest Polakiem. Był uczestnikiem powstania listopadowego, a także bił się w Hiszpanii, na Węgrzech i był żołnierzem Legii Honorowej. Brał również udział w wojnie secesyjnej, walcząc po stronie Unii. Z racji wieku i burzliwego życia praca na wyspie była dla Skawińskiego wielką szansą, aby wreszcie zaznać spokoju i stabilizacji. Zapewnił Falconbridge’a, że będzie dobrym latarnikiem i otrzymał tę posadę. Konsul ostrzegł go jednak, że każde uchybienie poskutkuje zwolnieniem.

Tego samego wieczora po zapaleniu latarni Skawiński, ciesząc się, że wreszcie znalazł swoje miejsce, spoglądał na morze i rozmyślał o dawnym życiu. Gdziekolwiek dotarł i cokolwiek robił, okoliczności sprawiały, że musiał iść dalej, przez co nigdzie nie zagrzał miejsca na dłużej. Wiele razy dzięki swojej pracowitości i uczciwości coś zarobił, jednak niedługo tracił wszystko. W Australii poszukiwał złota, w Afryce kopał diamenty. W Indiach był strzelcem rządowym, a w Kalifornii farmerem, który zbankrutował przez suszę. W Brazylii próbował handlu z dzikimi plemionami, ale jego tratwa rozbiła się na Amazonce i ledwo uszedł z życiem. W Helenie w Arkansas pracował jako kowal, lecz miasto spłonęło wraz z jego zakładem. W Górach Skalistych dostał się do niewoli u Indian, z której wybawili go kanadyjscy strzelcy. Był majtkiem i operował harpunem, polując na wieloryby, lecz oba statki, na których pracował, rozbiły się. Miał też fabrykę cygar w kubańskiej Hawanie, lecz został okradziony przez wspólnika, gdy chorował. Pomimo tych wszystkich niepowodzeń nie tracił nadziei i ciągle z ufnością zaczynał od nowa. Wreszcie przybył do Aspinwall, pragnąc odpoczynku, i marząc, by tym razem mu się udało.

Zaczęły płynąć tygodnie, podczas których Skawiński czuł się naprawdę szczęśliwy. To, co dla innych, szczególnie młodszych, byłoby uciążliwe, dla niego było wybawieniem. Spokój, monotonia, ogrom nieba i wody były dla niego ukojeniem po latach niepowodzeń i burzliwej tułaczki. Zżył się z latarnią, urwiskiem, piaskiem i mewami, a wysepkę opuszczał tylko na chwilę w każdą niedzielę, by uczestniczyć we mszy. Codziennie rozmawiał też przez parę chwil z Johnsem, strażnikiem przywożącym mu wodę i jedzenie oraz gazety, w których pilnie poszukiwał wieści z Europy. Z czasem jednak Skawiński przestał wyjeżdżać do miasta, nie schodził już na pogawędki z Johnsem i w ogóle przestał być widywany – ludzie mówili, że najwyraźniej zdziczał z samotności. Nadal jednak sumiennie wykonywał obowiązki, jakie niosła ze sobą praca latarnika.

Wszystko to zmieniło się jednego dnia. Johns, jak zawsze, przywiózł Skawińskiemu zapasy – żywność i wodę, ale tym razem, obok nich była też paczka. Mężczyzna przypomniał sobie, że jakiś czas wcześniej przeczytał w gazecie o zawiązaniu się w Nowym Jorku polskiego Towarzystwa, przesłał mu więc połowę swojej pensji. Teraz w ramach podziękowania otrzymał od nich polskie książki. Skawiński rozpoznał nazwisko autora pierwszej z nich – był to wieszcz, o którym słyszał od wielu Polaków spotykanych w Algierze i Hiszpanii. Wzruszony zdał sobie sprawę, od jak dawna nie słyszał mowy ojczystej i nie widział polskiej książki. Zaczął czytać – była to inwokacja “Pana Tadeusza”. “Litwo, ojczyzno moja, ty jesteś jak zdrowie! Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie”. Słowa mówiące o powrocie do ojczyzny wywołały w starcu wielkie wzruszenie.

Oto czterdzieści lat dobiegało, jak nie widział kraju, i Bóg wie ile, jak nie słyszał mowy rodzinnej, a tu tymczasem ta mowa przyszła sama do niego — przepłynęła ocean i znalazła go, samotnika, na drugiej półkuli, taka kochana, taka droga, taka śliczna! We łkaniu, jakie nim wstrząsało, nie było bólu, ale tylko nagle rozbudzona niezmierna miłość, przy której wszystko jest niczym… On po prostu tym wielkim płaczem przepraszał tę ukochaną, oddaloną za to, że się już tak zestarzał, tak zżył z samotną skałą i tak zapamiętał, iż się w nim i tęsknota poczynała zacierać. A teraz „wracał cudem” — więc się serce w nim rwało.

Skawiński nie zapalił tej nocy latarni. Wzruszony zasnął na plaży, oszołomiony wspomnieniami ojczystej ziemi i wizjami ze swojej młodości. Rano obudził go strażnik Johnes. Okazało się, że tej nocy wskutek braku światła latarni rozbiła się łódź. Przez to Skawiński stracił pracę i zmuszony był  wyruszyć w dalszą podróż. Kilka dni później widziano go na pokładzie statku płynącego do Nowego Jorku. Znów musiał się tułać na świecie, tym razem jednak miał ze sobą drogą sercu książkę, którą przyciskał do piersi w obawie, by mu nie zginęła.